J. MAJRZCHAK: JEŚLI POWTÓRZY SIĘ SYTUACJA Z UBIEGŁEGO ROKU, SAMI BĘDZIEMY ORGANIZOWAĆ OBCHODY CZERWCA 56
Jerzy Majchrzak w czerwcu 56 roku miał 14 lat, podczas tamtych wydarzeń został postrzelony w nogę. Dzisiaj w rozmowie z nami mówi o swoich wrażeniach związanych z ubiegłorocznymi obchodami i tym, jak wyobraża je sobie w tym i kolejnych latach.
Czego Pan się spodziewa i jakich obchodów oczekuje biorąc pod uwagę ubiegłoroczne uroczystości z okazji rocznicy Czerwca 56 ?
Na pewno nie tego co było w zeszłym roku. Kombatanci są przygotowani na pewne sytuacje. Jeśli dojdzie do takich sytuacji jak rok temu, to zrezygnujemy z tych obchodów. Planujemy, by w przyszłości kombatanci odpowiadali za organizację obchodów Czerwca 56, a nie prezydent.
Podczas zeszłorocznych uroczystości można było odnieść wrażenie, że ich główni bohaterowie, kombatanci, pozostali gdzieś w tle…
To była hucpa polityczna. Naszym kosztem, kosztem kombatantów.
Prezydent Jaśkowiak powiedział w ubiegłym roku, że w krytycznych momentach Polacy potrafią się zjednoczyć i działać wspólnie, natomiast nie potrafią współdziałać razem w okresie pokoju. Podpisze się Pan pod tym stwierdzeniem?
Tak. Polacy kiedy mają wolność, nie potrafią jej wykorzystać.
W Poznaniu działają w tej chwili trzy stowarzyszenia kombatantów Czerwca 56, były cztery. Jak to jest, że państwo, którzy przeżyliście taką krytyczną sytuację, nie potraficie się zjednoczyć?
Próby połączenia stowarzyszeń były podejmowane kilkakrotnie. Na ostatniej komisji w Urzędzie Miasta, kolega Włodek Marciniak wyszedł z propozycja połączenia stowarzyszeń. Do tej pory był przeciwnikiem połączenia, kiedy my chcieliśmy się połączyć, teraz wyszedł z inicjatywą. Zobaczymy. To byłoby bardzo dobre i jestem za tym by był to jeden związek. Jak się jeździ teraz po kraju, opowiada o Czerwcu, ludzie mówią, że to jest śmieszne, że działamy osobno. A mamy przecież wspólny cel.
Co jest najwyraźniejszym wspomnieniem dla Pana z 28 czerwca 56 roku?
To były ciężkie czasy . Było nas czterech braci. Ojciec sam pracował. Kiedy zbliżał się koniec lub nawet połowa miesiąca, zaczynało brakować pieniędzy na chleb. 28 czerwca rozpoczął się dla mnie w kolejce za chlebem. Byłem tam zaraz po mszy, do której służyłem jako ministrant w kościele Matki Boskiej na Łazarzu. Z tej piekarni doszedłem na Plac Stalina. Nie dotarłem już z tym chlebem do domu. W centrum stanęły wszystkie tramwaje, ludzie idą ulicami z wszystkich stron. To był szok. Wiedzieliśmy, że cos się stało, myśleliśmy, że to jakiś wypadek. Chociaż w gronie koleżanek i kolegów rozmawialiśmy na te tematy. Niektórzy rodzice pracowali u Cegielskiego, a tam były napięte sytuacje. Tak samo w Komunie Paryskiej na Jeżycach, gdzie pracował mój ojciec Wiedzieliśmy, że coś się szykuje. Nie było to zaplanowane ani zorganizowane. Niesamowite było to, że w jednej chwili wybuchło to rozgoryczenie wśród robotników. Akurat wtedy gdy w Poznaniu odbywały się Targi. Dzięki temu cały świat się dowiedział, że w tym ustroju, gdzie władza mówi, że robotnicy to podstawa, że wszyscy dobrze żyją , działa propaganda. Dziś mówię do młodzieży: Słuchajcie, wtedy nie było telewizji, a to wszystko co się działo rozniosło się do wszystkich zakładów. A nie było przecież wtedy telefonów.
Na placu Stalina poszła fama, że wróciła delegacja z Warszawy z Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego. Ale zaraz ktoś rzucił hasło, że zostali zamknięci, że musimy iść ich uwolnić. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedni poszli na Kochanowskiego, drudzy na Młyńską. Ja byłem w tej drugiej grupie, razem ze mną jeszcze trzech chłopaków z Łazarza. Gdy tam dotarliśmy, otwarto więzienie, nie padł stamtąd ani jeden strzał. Strażnicy zniknęli z wieżyczek. Robotnicy pootwierali cele z więźniami mówiąc im, że mają wychodzić, że to rewolucja. Byli tacy co nie chcieli wyjść.
Pamiętam jeszcze mojego kolegę z klatki, jedynaka. Osobiście powiadomiłem jego mamę, że Jurek został ranny. Ale nikt nie wiedział co się z nim stało. Zabrano go do zagranicznego samochodu, który gdzieś pojechał. Jego mama przez tydzień czasu szukała go po szpitalach. Znalazła po tygodniu w prosektorium na Święcickiego. Jego zwłoki leżały na betonie. Miał 15 lat, dostał strzał w głowę.
Patrząc perspektywy czasu, tamtych przeżyć, co by Pan dziś powiedział młodym ludziom?
Młodzież ma dziś o wiele więcej możliwości niż my wtedy, gdy o tym co się dzieje dowiadywaliśmy się tylko dzięki Radio Wolna Europa. Wtedy propaganda była straszna choć dziś też jej nie brakuje. Powinni kierować się własnym rozumem. Mają możliwość dotarcia do informacji. Są na tyle inteligentni, że powinni sami wyciągać wnioski.