POZNAŃ – KULTURALNA PROWINCJA?
Straciliśmy Festiwal Transatlantyk. W Poznaniu nie wystąpi Jean Michel Jarre. Kilka lat temu to właśnie u nas kiełkował całkiem nieźle zapowiadający się Festiwal Piosenki Kabaretowej O.B.O.R.A, który (nie będzie zaskoczenia) nie przetrwał próby czasu. Co z tym Poznaniem jest nie tak w sferze kultury i rozrywki?
Kiedy na początku ubiegłego tygodnia, nie dostrzegłam w terminarzu koncertów Jean Michel Jarre'a, Poznania, w pierwszej chwili pomyślałam, że to pewnie jakieś przeoczenie albo brak szczegółów, więc artysta nie uwzględnił koncertu w swoim kalendarzu. Jako wieloletnia fanka tegoż twórcy nie pamiętam już od kiedy marzyłam, aby zagrał on właśnie w POZNANIU. Było dość blisko, ale jednak mój sen o światowej Pyrlandii minął, czas się obudzić!
Teoretycznie nie jest problemem wsiąść do samochodu czy pociągu i przetransportować się do Łodzi bądź Katowic, gdzie Jean Michel będzie koncertował (de facto to jednak kłopot, bo bilety rozeszły się jak ciepłe bułeczki). Nie o to jednak chodzi. Poprzez takie wydarzenia promuje się miasto. Poza tym miło jest powiedzieć, że na swoim lokalnym podwórku dzieje się coś wielkiego – coś co przyciąga do naszego miasta ludzi z różnych stron Polski i nie tylko.
Chociaż z drugiej strony, sugerując się wypowiedziami prezydenta Jacka Jaśkowiaka można stwierdzić, że wypisuję prawdziwe bzdury. Bo na co nam to wszystko, skoro mamy tak fenomenalne położenie, iż na koncert, festiwal (dowolne dopisać) możemy sobie bez najmniejszego problemu dojechać. Na jednym ze spotkań prezydent na pytanie, dlaczego w naszym mieście nie dzieje się nic spektakularnego, odparł że: no ale jak to?! Cytuję: „Zmierzamy w takim kierunku, aby w każdym roku coś się działo. Uważam też, że należy wykorzystać bliskość Berlina, tam oferta wszelkich festiwali i imprez jest imponująca”. Następnie dodał, iż w sumie młodzi zamieszkujący stolicę Wielkopolski mogą sobie dojechać tam i jeszcze dalej, gdziekolwiek – jakkolwiek. A wszystko to opowiadał w ramach spotkania dotyczącego zatrzymania młodych ludzi w Poznaniu.
Podążając tym tokiem rozumowania jestem dumna z Atlas Areny w Łodzi czy z katowickiego Spodka. Fakt, zapomniałam wcześniej dodać, iż brak niezwykle popularnych koncertów w naszym mieście wynika z braku komfortowego miejsca dla 10- 15 tysięcy osób. To jednak temat na bardziej dogłębne rozważania. Nie będę go teraz rozwijać.
Kultura i rozrywka to nie wszystko – wszak nie samymi przyjemnościami żyje człowiek. Poza tym, na co często zwraca się uwagę, to nie jest tak, że w naszym mieście zupełnie nic się nie dzieje. To błędne rozumowanie, bo tych wydarzeń kulturalnych (i nie tylko) jest całkiem sporo. Wystarczy popatrzeć chociażby na ofertę Centrum Kultury Zamek. Są to jednak rzeczy kameralne i niewątpliwie urozmaicające poznaniakom czas, ale nie wypromują nas odpowiednio poza granicami miasta. A o to też chodzi w tej „WIELKIEJ” sztuce. Aby przyciągała osoby spoza danego podwórka.
Mimo wszystko pochwalam te mniejsze inicjatywy, bo z całą pewnością mają one dużą wartość artystyczną. Jeżeli już nasze Miasto ogranicza się do nich, to może by tak właśnie z nich uczynić atut promujący stolicę Wielkopolski? Obecnie trudno jest dziwić się komentarzom osób sugerujących, że „Poznań to jednak prowincja”. W sferze kultury tak właśnie jest. Przynajmniej takie mogą być skojarzenia osób spoza naszego regionu.
Swego czasu byłam bardzo zaangażowana kabaretowo. Jako widz, obserwator, osoba, która w gronie swych znajomych miała (i ma nadal) artystów z różnych stron Polski. Wielokrotnie słyszałam od nich: „Ania, zanim my dojedziemy do tego Twojego Poznania...” lub: „Poznania to my długo w planach nie mamy. Tu kabaretowo totalnie nic się dzieje”. Owszem, zdarzały się pojedyncze koncerty, a raz w roku odbywało się coś w stylu kabaretowej majówki. Nie były to jednak częste czy dobrze nagłośnione imprezy. Ciekawie zapowiadał się Festiwal Piosenki Kabaretowej O.B.O.R.A., ale i on nie przetrwał próby czasu. Pisałam o tym jakiś czas temu.
A może to ta nasza poznańska oszczędność? Koncerty bez dotacji miasta w świadomości lokalnej społeczności są w porządku, z kolei angażowanie pieniędzy samorządu już budzi sprzeciw znacznej części mieszkańców. To może my tak naprawdę wcale nie chcemy tych wielkich imprez? Skoro tak, to czas przestawić się mentalnie i fizycznie na „turystykę festiwalowo-koncertową”, bez kręcenia nosem, że żyjemy w mieście, gdzie panuje rozrywkowa głusza.