POZNAŃSKI PIS ZDAJE SIĘ NIE MIEĆ TWARZY ANTONIEGO MACIEREWICZA

W Poznaniu co miesiąc odbywają się marsze upamiętniające 10 kwietnia 2010 roku, ale nie bierze udziału w nich tak wiele osób jak w niektórych miastach w Polsce. fot. Poznański Klub Gazety Polskiej, źródło: https://plus.google.com/u/0/photos/102175943633272582913/albums/5933243860490436289
Jakkolwiek to niezręcznie zabrzmi, poznańska klasa polityczna, czy osoby identyfikowane z Poznaniem, nie były tą tragedią poszkodowane w podobnym stopniu jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk - komentuje w rozmowie z nami profesor Rafał Drozdowski.
Sebastian Borkowski: Panie profesorze. Czy data 10 kwietnia jest dla naszego społeczeństwa czymś ważnym?
Rafał Drozdowski*: Tak. To jest data, która na długo pozostanie w pamięci Polaków i historii Polski. Aczkolwiek dla mnie jest jasne również i to, że zarówno różne będą skojarzenia z tą datą, jak i długo jeszcze będą odmienne interpretacje dotyczącego tego, co naprawdę stało się 10 kwietnia.
Czy to powód, dla którego ta data nas dzieli? Przecież jak pamiętam, na początku przez dobrych siedem dni byliśmy wszyscy zjednoczeni.
Jest pan zbyt daleko posuniętym optymistą. Te pierwsze zgrzyty w interpretacji pojawiły się w zasadzie następnego dnia. Natomiast powiedziałbym, że Polacy byli w stanie szoku, że stało się coś, co tak naprawdę nie miało prawa się stać. Prawdą jest jednak, że tak długo dopóki nie doszło do pochówku zmarłych, również pewnie na mocy naszej tradycji, wstrzymywano się przed bardziej konfrontacyjnymi i stanowczymi interpretacjami.
Warto też spojrzeć na to z innej strony. Przecież przez bardzo długo jeszcze będą trwały dyskusje, które nie będą dotyczyć może bezpośrednio katastrofy, ale rzeczy ogólniejszych: „Jakim dysponujemy państwem?”, „Jak bardzo państwo jest sprawne?” Katastrofa pod Smoleńskiem będzie więc na długie lata pretekstem, okazją, by mówić o tym jak bardzo jesteśmy suwerenni w decyzjach, które podejmujemy, jak działają najważniejsze instytucje państwa itp.
Brzmi trochę jak spuścizna.
Te wszystkie oceny tragedii smoleńskiej wiążą się z ogólniejszymi poglądami, co stało się w Polsce po 1989 roku. Jest to oczywiście pewnego typu uproszczenie, ale sądzę, że ci wszyscy, którzy nie czują się wygranymi w wyniku przemian ustrojowych skłonni są do tego by być bardziej podejrzliwym i traktować tą tragedię, jako ingerencję jakiś sił trzecich. Natomiast pozostali będą patrzyli na wydarzenia z 10 kwietnia bardziej technicznie, jako wypadek lotniczy i nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
W Poznaniu mam wrażenie, że ta data nie jest tak hucznie obchodzona jak w wielu miastach w Polsce. I to w dwóch warstwach – społecznej, bo mimo że co miesiąc są marsze pamięci to nie jest to tak widoczne jak gdzie indziej. I w drugiej – politycznej, bo poznański PiS nie utożsamia się tak bardzo na forum, z tymi głoszonymi przez partię w Warszawie.
Myślę, że ma pan sporo racji. Jakkolwiek to niezręcznie zabrzmi, poznańska klasa polityczna, czy osoby identyfikowane z Poznaniem, nie były tą tragedią poszkodowane w podobnym stopniu jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk. Druga kwestia, to taka, że siłą rzeczy centrum sporu musi być stolica – bo Belweder, bo spory o pomnik, bo Krakowskie Przedmieście itd. Być może jest w tym wszystkim jeszcze taki element, że poznański PiS zdaje się nie mieć twarzy Antoniego Macierewicza. Wydaje się być takim PiSem centrowym i nadal dość ciepło myślącym o idei POPiSu. Więc tutaj nie ma takiego zaplecza politycznego, żeby czynić z tragedii smoleńskiej konfrontację.
To oznacza trochę wyciszenie emocji.
Z drugiej strony jest przecież klub AKO. Tyle tylko, że jest różnica w zamyśle i założeniu programowym – tutaj zależy bardziej na czczeniu pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i zachowaniu jego dorobku politycznego, niż na zakładaniu, że prezydenta zamordowali Rosjanie.
*Rafał Drozdowski - profesor dr hab., dyrektor Instytutu Socjologii UAM.
Przeczytaj poprzedni artykuł!
JACEK JAŚKOWIAK PATRZY NA MEBLE
