SPOWIEDŹ NAUCZYCIELA XXI WIEKU
Kilka tygodni temu w XIV Liceum Ogólnokształcącym wybuchła afera związana z niedopuszczeniem połowy klasy do egzaminu maturalnego. Powodem były niedostateczne oceny z matematyki. Rodzice i ogólnopolskie stacje telewizyjne szybko wydały wyrok na nauczyciela tego przedmiotu. Nikt jednak nie chciał wysłuchać Pana Sławomira. Oto jego opowieść o nauczycielu w XXI wieku.
Porażki uczniów
System edukacyjny jest tak skonstruowany, że nauczyciel nie ma szans zapobiec wielu porażkom. Zbyt liczne klasy, zbyt dużo dodatkowych obowiązków i zbyt niskie wynagrodzenia, to wszystko powoduje, że nauczyciel, aby zapobiec wszystkim porażkom musiałby pracować ponad 60 godzin w tygodniu i praktycznie zrezygnować z życia osobistego. A o kupnie samochodu, czy mieszkania mógłby przez 20 lat pracy jedynie pomarzyć.
Jeśli widzę problem to próbuję rozmawiać z uczniem. Jeśli to nie skutkuje, to próbuję skontaktować się z rodzicami wysyłając wiadomość przez dziennik elektroniczny lub telefonując ze szkoły. Niestety, często wiadomości pozostają bez odzewu a telefon milczy zaś uczeń informuje mnie, że rodzice nie mają czasu, bo pracują. Teoretycznie to rodzic powinien się interesować postępami swoich dzieci. Szkoła umożliwia rodzicom w ciągu roku szkolnego kilkukrotne zebrania czy konsultacje. Niestety zwykle jest tak, że przychodzą przede wszystkim rodzice uczniów, z którymi nie ma większych problemów. Oczywiście, mógłbym się zawziąć i próbować jeździć do domu ucznia osobiście. Już kiedyś w taki sposób uratowałem uczennicę przed wyrzuceniem ze szkoły. Zaskoczeni rodzice byli pewni, że córka chodzi do szkoły, a tymczasem córka wychodziła z domu i szła do koleżanki. Do rodziców nie można się było dodzwonić. Przypuszczam, że gdybym robił tak często, to dałoby się zapobiec wielu uczniowskim porażkom. Tyle tylko, że jakim kosztem osobistym?
Trzeba też powiedzieć, że na ostatnim etapie edukacyjnym niewiele da się już zrobić w kwestii wiadomości i umiejętności ucznia. Jeśli do liceum przychodzi uczeń, który ma dwójkę czy nawet trójkę z przedmiotów wymagających systematycznej wieloletniej pracy, takich jak na przykład matematyka, to sytuacja jest bardzo trudna, gdyż materiał robi się coraz trudniejszy. Taki uczeń nie posiada fundamentów, na których można swobodnie dalszą wiedzę budować. Dodatkowo, uczeń taki często obiera sobie za cel najniższą możliwą ocenę pozytywną, czyli dopuszczający i stara się go realizować możliwie najmniejszym nakładem pracy, co często kończy się ciągłą walką o tę ocenę pod koniec roku szkolnego. Z każdym kolejnym rokiem jest to coraz trudniejsze i w końcu uczeń nie daje rady a winnym zostaje nauczyciel.
Sam przeciwko wszystkim
Kolejne reformy doprowadziły do tak absurdalnych sytuacji, że bardzo trudno pozostawić ucznia w klasie nawet wtedy, kiedy praktycznie nic nie umie. W latach 90’ wprowadzono dodatkową ocenę – mierny - zamienioną później na dopuszczający po to, żeby uczniowie, którzy nie zasługują na trójkę nie musieli mieć postawionej oceny niedostatecznej, ale mogli przejść do następnej klasy. W przypadku niektórych przedmiotów ta ocena to kompletna porażka. Jeśli uczeń ma ocenę dopuszczającą, czyli najgorszą z pięciu ocen pozytywnych, a przedmiot realizowany będzie jeszcze przez więcej niż rok to oznacza mniej więcej tyle, że nauczyciel prawie nie ma szans tego ucznia czegokolwiek jeszcze nauczyć, gdyż uczeń poprzez swoje braki niewiele będzie w stanie zrozumieć i będzie się tylko męczył.
W tej chwili doszło do tego, że nawet w liceach czy technikach uczeń może przejść do następnej klasy z jedną oceną niedostateczną. Teoretycznie promocja jest warunkowa i musi na nią zgodę wyrazić Rada Pedagogiczna po stwierdzeniu, że mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową. W praktyce, to warunków do spełnienia uczeń nie ma żadnych, gdyż to się tylko tak nazywa. Dla Rady prawie każda sytuacja jest wyjątkowa. Czasami pomimo argumentów nauczyciela, że uczeń nie poradzi sobie w kolejnej klasie, uczeń taki zostaje promowany gdyż nauczyciele innych przedmiotów litują się nad nim, bo na przykład udziela się w wolontariacie. Do takiej sytuacji jednak droga jest daleka, gdyż wcześniej uczeń ma tysiące możliwości na uzyskanie oceny pozytywnej. Kiedy zmarnuje swoje podstawowe szanse, które dla jego ojca czy dziadka były już ostatnimi, to często szkoła ma obowiązek zapewnić mu szansę specjalną, jaką jest napisanie testu z całego roku, czy semestru. U mnie w szkole nazywa się to "Kontrakt". Problem w tym, że uczeń wiedząc, że zawsze może do takiego „Kontraktu” przystąpić, to niewiele robi sobie z kolejnych złych ocen. Co więcej, z niższych klas przyzwyczajony jest do tego, że taka szansa jest równoznaczna z oceną pozytywną, gdyż nauczyciel nie chcąc tłumaczyć się z ocen negatywnych przed Dyrektorem robi wszystko, żeby ten uczeń tą ocenę pozytywną dostał.
Wreszcie, jeśli nauczyciel uczciwie postawi kilka ocen niedostatecznych, to często musi się z tego mocno tłumaczyć przed Dyrekcją, pisać programy naprawcze, wysłuchiwać często nieprzyjemnych słów od rodziców pod kątem jego umiejętności. Tego wszystkiego jest często tyle, że po prostu szkoda zdrowia i w przyszłości nauczyciel unika takich sytuacji, gdyż jak się okazuje ze słusznie postawionej oceny negatywnej trzeba się mocno tłumaczyć, a z niesłusznie postawionej oceny pozytywnej wcale nie.
Oczami nauczyciela
Dzisiejsza szkoła to miejsce niezbyt przyjazne dla współczesnego nauczyciela. W dobie szybkiego rozwoju technologii nauczyciel powinien być na bieżąco. Tymczasem szkoły są biedne i wielu rzeczy nie ma. Sporym problemem jest chociażby tak banalna kwestia jak drukowanie materiałów na przykład sprawdzianów. Przez długi okres czasu o nowym kserze mogliśmy tylko pomarzyć. To, które było ciągle się psuło i w efekcie kilka razy musiałem przekładać sprawdzian z braku możliwości wydrukowania. Oczywiście, mogę to zrobić na własnej drukarce w domu, ale oczywiście koszty ponoszę wtedy z własnej kieszeni. Szkolenia? Owszem są, ale zwykle ich jakość pozostawia wiele do życzenia, a trzeba jeszcze dopłacić. Wprowadziliśmy dziennik elektroniczny. Z jednej strony ułatwienie, ale z drugiej, trzeba mieć jeszcze w pracy przyzwoite komputery. Na to często nie ma pieniędzy, więc wykorzystujemy stary sprzęt z pracowni uczniowskich, czasem sprzed 10 lat. W efekcie momentami wszystko chodzi tak wolno, że sprawdzenie obecności zajmuje nawet 5 minut. Mocno narzekam, ale taka prawda. Moja szkoła i tak przypuszczam nie wygląda tu jeszcze najgorzej.
Dzisiejsza szkoła to uczniowie nieokazujący wobec nauczyciela właściwego szacunku. To zwykle nawet nie są złe dzieci, ale coś się stało w ich wychowaniu, że nie widzą nic złego w notorycznym rozmawianiu na lekcji, odpyskowaniu czy niegrzecznych komentarzach pod adresem nauczyciela. Mówię tu już o uczniach 16-19 letnich. Nie jest łatwo opanować ponad dwudziestoosobową klasę uczniów, którym za złe zachowanie niewiele można zrobić.
Wreszcie rodzice, z którymi często trudno się skontaktować. Z reguły tak jest, że jeśli jacyś rodzice sami przychodzą na zebrania to widać, że interesują się dziećmi i wtedy najczęściej relacje z nauczycielem też są bardzo dobre. Najbardziej roszczeniowi i nieprzyjemni są zwykle rodzice, którzy interesują się dziećmi raz na rok, wtedy gdy przychodzi do wystawienia ocen. Przychodzą tylko dlatego, że dziecko ma za chwilę dostać ocenę niedostateczną, a ponieważ kompletnie nie wiedzą jak do tego nieszczęścia doszło, to winą obarczają zwykle nauczyciela. Miałem sytuację, w której rodzice mieszkali w innym mieście niż ich syn. Matka z góry założyła, że winnym niepowodzeń jej syna jestem ja, pomimo, że syn przeniósł się do nas z innej szkoły, w której na rok przed maturą miał z matematyki słabą dwójkę. Najpierw wtargnęła mi do sali w czasie kiedy prowadziłem lekcje i pogroziła mi telewizją i kuratorium. Później, kiedy syn na skutek swoich dużych braków nie wykorzystał kilku kolejnych szans, zostałem nazwany "uczycielem". Czyli według tej Pani kimś, kto uczy ale nauczyć nie umie. Następnie, Pani wcieliła swój plan w życie i nasłała na szkołę dwie stacje telewizyjne, które po omacku i nie do końca rzetelnie przedstawiły obraz szkoły, a następnie "wysmażyła" takie pismo do kuratorium w którym ciężko znaleźć jedno prawdziwe zdanie. Ale ja się z tego wszystkiego muszę mocno tłumaczyć.
Rola nauczyciela
Moim zdaniem rola nauczyciela zależy w znacznym stopniu od etapu edukacyjnego. Im wyżej tym nauczyciel powinien być dla ucznia bardziej tak zwanym "Mistrzem" niż wychowawcą. Powinien umieć poprowadzić ucznia właściwą ścieżką, która będzie trudna do zastąpienia pomimo tego, że wiedzę można obecnie znaleźć w internecie.
Całość spisał Marek Mikulski.
Przeczytaj poprzedni artykuł!
CO I GDZIE W CZWARTEK W POZNANIU?
