WARTO PAMIĘTAĆ O WYDARZENIACH POZNAŃSKIEGO CZERWCA 1956 ROKU
„Zdyscyplinowane” miasto się zbuntowało, bo nie chodziło tu o „trudności gospodarcze”, a o byt, wolność i własną tożsamość. Przez kilkanaście godzin było wolne. Podjęło walkę, którą musiało przegrać.
Powyższe słowa, autorstwa Barbary Fabiańskiej znajdziemy na stronie internetowej Muzeum Czerwca 1956. Zastanowienie się nad ich sensem jest świetnym przyczółkiem dla rozmów o losach robotników i ich historii. W naszym mieście jest wiele niedocenianych miejsc pamięci. Moim zdaniem to jedno z nich.
Przekraczając próg muzeum poczujemy jakbyśmy przenieśli się do lat pięćdziesiątych. Zobaczymy jak wyglądało mieszkanie z tamtych lat. Przejdziemy „Ulicą Wolności”, napotkamy na swej drodze plakaty propagandowe i wysłuchamy płomiennych przemówień ku czci „jedynego słusznego systemu”. Zobaczymy celę i pokój przesłuchań. W tym miejscu siedemnastominutowy reportaż z ulicy Kochanowskiego, dotyczący wystąpienia robotników i śmierci Romka Strzałkowskiego, brzmi naprawdę inaczej. Kto chce poznać historię Poznańskiego Czerwca 1956 musi zajrzeć do muzeum. Poznaniak musi tu dotrzeć.
Z okazji rocznicy rozmawialiśmy z kierownikiem muzeum Poznańskiego Czerwca 1956 roku, Krzysztofem Głydą.
Czy w przypadku muzeum możemy mówić o popularności?
Mamy coraz więcej zwiedzających. Muszę przyznać, że po Mistrzostwach Europy w 2012 roku świadomość naszego istnienia poprawiła się jeszcze bardziej. Co więcej, przybyło turystów. To są bardzo dobrzy zwiedzający. Nie wychodzą po dziesięciu, piętnastu minutach, tylko zawsze mają jakieś dodatkowe pytania. Historia Czerwca 1956 przyciąga szkoły. Jest spore grono nauczycieli, którzy pragną przybliżyć uczniom historię współczesną. Po pierwsze dlatego, że już prawie nie ma jej w programie. Po drugie dlatego, że historii Poznania nie ma prawie wcale.
Powiem szczerze, że bardzo emocjonalnie reaguję na to, jak Poznaniak mówi, że nie wie gdzie jest Muzeum Czerwca 1956. Jesteśmy w centralnym miejscu. Naprawdę nas widać.
Otwieracie, na rocznicę wydarzeń, wystawę na Placu Kolegiackim.
Prezydent Jaśkowiak, porządkując dziedziniec Urzędu Miasta zaproponował już pod koniec kwietnia, stworzenie w tym miejscu otwartej wystawy przedstawiającej historię wystąpienia robotników. Udało się wygospodarować pieniądze, choć nie były one przewidziane w budżecie. Cel jest szczytny i efekt też będzie znakomity. Propagowanie Czerwca 56 jest zadaniem istotnym.
Na dziedzińcu Urzędu Miasta pojawiły się stelaże, a na nich 24 fotogramy autentycznych zdjęć z tych wydarzeń. Pokazujemy wersję lekko podmienioną. Na flagach będzie widać czerwień, tramwaje będą zielone. Taka modyfikacja, podoba się i dociera do oglądających lepiej niż czerń i biel. Wystawa pojawiła się w piątek, 26 czerwca i będzie prezentowana ok. trzy tygodnie.
Siedziba muzeum to kameralne pomieszczenia w podziemiach Centrum Kultury Zamek. Tuż obok trwa wyprowadzka studentów i brak pomysłu na zagospodarowanie budynku dawnego Komitetu Wojewódzkiego.
Chcielibyśmy być przede wszystkim u siebie. Każdy człowiek ma takie pragnienie. Chciałbym postawić przed muzeum jakiś pojazd z tamtych czasów, stworzyć też wystawę plenerową. Tutaj nie ma tej możliwości. Dość powiedzieć, że fabrykę imienia Stalina stworzyliśmy na powierzchni dziesięciu metrów kwadratowych, bo nie było innego wyjścia. Mamy kolekcję około trzech tysięcy plakatów, którą tylko sygnalizujemy na sali, a można z tego zrobić naprawdę dużą ekspozycję.
Z tych powodów nowa, większa siedziba by się przydała na pewno. To miejsce jest jednak magiczne. Tutaj stanęło 100 tysięcy osób. Tu rozpoczęła się cała dramaturgia wydarzeń. Przecież w tym miejscu rozeszła się pogłoska o aresztowaniu robotników, delegatów którzy byli w Warszawie. Z tego miejsca ruszyła grupa w kierunku więzienia na ulicy Młyńskiej i ta idąca w stronę ulicy Kochanowskiego, by uwolnić swoich kolegów, strącając po drodze stacje zagłuszarek z dachu dzisiejszego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. To miejsce gdzie się znajdujemy jest wspaniałe. Małe i ciasne, ale jest w samym sercu wydarzeń.
Wracając do kwestii budynku dawnego Komitetu Wojewódzkiego. Pomysł upadł?
Jest taki zamysł by stworzyć tam miejsca dla kultury i pamięci.
Obiekt Uniwersytetu jest technicznie w fatalnym stanie. Jego wnętrze to wiele małych gabinetów i kilka sporych sal wykładowych. To nie jest dobra powierzchnia wystawiennicza. Wymaga olbrzymich nakładów finansowych. Chętnie byśmy się tam przenieśli. Pod warunkiem, że ktoś podaruje miliony złotych na aranżację obiektu i zagwarantuje, że za jakiś czas nikt nie będzie chciał sprzedać budynku. Muzea to piękna idea. W tym obiekcie wiąże się to z ogromnymi kosztami. Warto wspomnieć, że w Czerwcu 1956 roku robotnicy weszli także tam. To w murach Komitetu Wojewódzkiego powstały pierwsze plakaty, tablice zabierane na protest. To miejsce jest ważne i bardzo by się przydało, ekonomicznie jest jednak trudne.
Muzeum zyskuje na popularności?
Tak. Mamy coraz większą frekwencję. Noc Muzeów to tylko przykład. W tym roku, jednej nocy odwiedziło nas ponad dwa tysiące osób. Trafili do nas ludzie naprawdę chcący tu przyjść. Zadawali szczegółowe pytania, a co równie ważne nikt po wejściu do obiektu nie zapytał mnie, co to właściwie za muzeum. Jeden z plusów tych spotkań to taki, że odwiedzający nas w pośpiechu zwiedzający, widząc nasze zbiory wracają ponownie. Przychodzą w innym terminie, porozmawiać, zrozumieć i poczuć tamte czasy.
Zwiększa się ilość turystów zagranicznych. Swego czasu pojawiało się wiele osób ze wschodnich terenów Niemiec. Zawsze przychodząc do nas chcieli mieć porównanie z Berlinem i wydarzeniami z roku 1953. To są nieporównywalne zdarzenia. Tam wyjechały na ulicę wojska radzieckie.
Przyznaję. Nie wiedziałem o tym wydarzeniu.
Nawet w Niemczech mówi się o tym niewiele. To także było wystąpienie robotników. Przywódca DDR poprosił wojska radzieckie o pomoc. Aresztowanych było ponad dwieście osób, wszyscy dostali wyroki śmierci, wykonano je niemal natychmiast. To był powojenny Berlin. Inne okoliczności i mechanizmy.
Do niedawna często mieliśmy gości z Niemiec, którzy chcieli porównywać te wydarzenia. Przypomnijmy, że procesy Poznaniaków, dzięki fantastycznej postawie adwokatów zakończyły się wyrokami łagodnymi. Gdyby korzystano z „małego kodeksu karnego” to najniższym wyrokiem byłoby dożywocie. Robotników z naszego miasta nazwano rabusiami, chuliganami. Ale to premier Cyrankiewicz zagroził przecież „odrąbaniem ręki”. Nie podejrzewał , że historia będzie to kiedyś oceniać.
Poznaniacy rozmawiają w domach o Czerwcu 1956?
Zacznę od siebie. Muszę przyznać, że miałem wtedy siedem lat i byłem świadkiem historii. Nie byłem jednak bohaterem. Rodzice zamknęli mnie w kuchni, miałem do nich potem wielki żal, przez długie lata zresztą. Wydawało mi się, że mogę wyjść na ulicę i tworzyć historię. Nie udało się. Podobnie było w domach wielu moich kolegów.
Podejrzewam, że o wydarzeniach z 1956 mówi się wciąż niewiele. Przychodzi do nas jednak sporo młodych osób, dla których nie jest to przymus, wierzę w to, że będą kultywować tradycję Poznańskiego Czerwca 1956. Zapraszamy wszystkich. Warto przyprowadzić do nas osoby pamiętające te wydarzenia. Ich pamięć, połączona z wystawą to kopalnia wiedzy o życiu w poprzednim ustroju.