OSTATNIE ŚWIĘTA W POLSCE (część II)
Te święta były magiczne. Dzieci od lat marzyły o prawdziwej choince. Zdecydowaliśmy się na taką w tym roku – mówi Saskia.
PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ REPORTAŻU
Ojciec drugi
Z mężem układało mi się bardzo rożnie, ale wiem, że chyba lepiej trafić nie mogłam. Przeszliśmy już wiele etapów związku, mam wrażenie, że etap bezkrytycznego zakochania trwał u nas bardzo długo i płynnie mieszał się z docieraniem. Znajomi nie potrafili uwierzyć, że nigdy się nie kłócimy, a wszelkie dyskusje kończyliśmy jakimś kompromisem
Z czasem przechodziliśmy większe i mniejsze kryzysy, w miarę jak rodzina się nam powiększała, ale nie ma co się oszukiwać, że jest łatwo wychować taką gromadkę. Obydwoje pochodzimy z rodzin wielodzietnych i nam również marzyła się rodzina w modelu 2+2, lub 2+3.
Sielanka nigdy nie trwa wiecznie. Z czasem nasze stosunki się trochę pogorszyły. Myślę, że głównym tego powodem był jeden z kompromisów na który musieliśmy przejść, aby pozwolić sobie na utrzymanie rodziny - praca na osobnych zmianach. Na pomysł ten wpadliśmy, kiedy okazało się, że z naszego budżetu nie jesteśmy w stanie wygospodarować wystarczających funduszy na zapewnienie dzieciom opiekunki, a dostanie się do żłobka graniczyło z cudem. Pomagała nam rodzina i na czas jednej, dwóch godzin, zawsze ktoś pojawiał się by przypilnować dzieci. Czy moje rodzeństwo, czy to teściowa. To rozwiązanie pozwoliło nam godnie żyć nie martwiąc się aż tak o codzienne sprawy.
Taka sytuacja trwała od wspólnego zamieszkania, kiedy wychowywaliśmy wspólnie tylko moją córkę i kiedy urodziła się młodsza. Wychowanie dwójki dzieci było już wyzwaniem. A później jeszcze trzeciego, to wydawało się szczytem naszych możliwości. Zarówno, jeżeli chodzi o siły fizyczne i możliwości finansowe.
Straty i zyski
Niestety sytuacja finansowa bardzo się popsuła. Pewnego razu, gdy jeszcze mieliśmy tylko dwie córki, moi rodzice zabrali je na weekend na jakąś wycieczkę. A dla nas była to okazja żeby spędzić trochę czasu razem. Wymyśliliśmy plan, żeby wykorzystać ten wspólny wolny od dzieci czas, żeby wyjść razem na miasto. A, że był to środek lata, to możliwości mieliśmy ogromne. W ten dzień dostaliśmy wypłatę, więc nie musieliśmy się martwić o fundusze na wyjście, bo dwie koperty z pieniędzmi znajdowały się już w mojej torebce.
Wpadłam jednak na bardzo durny pomysł, że koperty z mojej torebki mogłyby wypaść, lub przez pomyłkę w stanie nietrzeźwym zostać wyrzucone. Z tych powodów głęboko schowany portfel wydawał mi się bezpieczniejszym miejscem do ukrycia wypłaty mojej i męża. Jakieś drobne partner uszykował pod ręką i wyruszyliśmy w celach rozrywkowych. Był to jeden z milszych wieczorów spędzonych ze znajomymi. Po zamknięciu pubu stwierdziliśmy jednak, że korzystając z ładnej pogody przejdziemy się jeszcze nad Wartę, na niedawno otwarte kontenery. Po drodze jednak odczuliśmy spore zmęczenie i stwierdziliśmy, że najwyższa pora do domu. Chcieliśmy jeszcze tylko zajrzeć do sklepu po bułki na śniadanie, które kosztowały nas najwięcej w życiu. Chcąc pomóc Pani za kasą, której ciężko byłoby wydać ze stuzłotówki, stwierdziłam, że poszukam portfela, w którym jeszcze jakieś drobne powinnam mieć. Niestety, dokopywanie się do niego trochę mi zajęło i kiedy już zapłaciłam nie schowałam go wystarczająco uważnie. Z okazji skorzystał wtedy stojący za nami stary pener, który przywłaszczył sobie naszą własność.
Zorientowałam się niestety dopiero następnego dnia, gdy chcieliśmy wyjść na poszukiwania weselnego prezentu dla znajomych, do których mieliśmy tego dnia jechać. Przeszliśmy całą trasę z poprzedniej nocy szukając i pytając o zgubę, i w końcu coś się udało. Na nagraniu z monitoringu sklepu widać było moment przygarniania naszych ciężko zarobionych pieniędzy. Jednak wydruk z twarzą kolesia i nagranie nie pomogły w znalezieniu złodzieja. Sprawa na policji zakończyła się na niewykryciu sprawcy, a cztery tysiące złotych nigdy się nie odnalazło.
Życie na kredyt
To strasznie nam skomplikowało życie. Musieliśmy wymyślić jak przeżyć ten miesiąc i popłacić wszystkie rachunki za wynajmowane prywatnie mieszkanie. Najlepszym rozwiązaniem wydała nam się karta kredytowa. Jednak stała się ona naszym przysłowiowym gwoździem do trumny. Była bardzo wygodna w korzystaniu i z dużym limitem "w razie czego". Nierozwaga sprawiła, że w przeciągu roku, półtora wpadliśmy w jeszcze większe problemy finansowe. W tym okresie zaszłam również w trzecią ciążę, a jednocześnie sytuacja w pracy zaczęła się bardzo psuć.
Najpierw zabrano nam premie i dodatki, później obcięto pensje. W przypadku, gdzie dotknęło to i mnie i męża, odczuliśmy to bardzo boleśnie. Jedna pensja nie starczała już na opłacenie mieszkania, a dzieci już chodziły do przedszkola, które również pochłaniało spore pieniądze.
W międzyczasie rodzina się nam powiększyła, a teściowa, która pomagała w opiece nad dziewczynami rozchorowała się. Nie była w stanie zajmować się najmłodszym synkiem, zaproponowała nam więc, że będzie dokładać się do żłobka, którego koszty przekraczały nasze możliwości. Sytuacja była już tak ciężka, że ostatni tydzień do wypłaty radziliśmy sobie tylko dzięki wsparciu finansowemu moich rodziców.
Ziemia obiecana
Od jakiegoś czasu obserwowałam znajomych, którzy wyjeżdżali szukać perspektyw za granicą. Przez głowę przewijały mi się marzenia o nowym starcie, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić przeprowadzki z tak dużą rodziną. Jednak pewien bodziec sprawił, że teraz wyjazd wydaje się jedynym słusznym wyjściem. Okazało się, że jestem w ciąży po raz czwarty. W głowie kołowały mi miliony myśli, przede wszystkim jedna, która okazała się niezgodna z sumieniem mojego męża. A nie byłabym w stanie podjąć decyzji wbrew jemu, bo wspólne życie oznacza wspólne decydowanie o najważniejszych kwestiach.
Tylko jeden pomysł wydał mi się na tyle sensowny, by wprowadzić go w życie, dodatkowo dawał nam jakiekolwiek perspektywy na przyszłość. To był wyjazd za granicę na stałe. Oczywiście, nie wszystko na hura, tylko najpierw jechałby tam mąż, a ja z dziećmi dołączymy tam, kiedy uda mu się jakoś ustatkować. Jeszcze wiele spraw musimy przemyśleć, wiele się dowiedzieć i zaplanować, ale decyzję podjęliśmy już nieodwołalną.
Jednak im więcej przygotowań i przeczytanych stron na forach dla emigrantów, tym bardziej jestem przerażona, zagubiona, niepewna czy podjęłam właściwą decyzję. Robię to przede wszystkim dla dzieci, którym tutaj nie jestem w stanie zapewnić perspektyw i godnej przyszłości. W Anglii ciężką pracą i samozaparciem możemy do czegoś dojść. Pracując we dwójkę nie będziemy musieli się martwić, czy będziemy mieli, co do garnka włożyć.
Dla dzieci
Nie wiem czy start tam będzie dużo cięższy niż teraz życie tutaj. Gdzie albo nie zapłacę wszystkich rachunków, albo nawet na chleb nie wystarczy, gdyby nie wspierali nas rodzice. A przecież obydwoje pracujemy, nie siedzimy na garnuszku państwa, jako dorośli ludzie nie jesteśmy w stanie się utrzymać. Myślę, że obydwoje jesteśmy na tyle ogarnięci i zdeterminowani, że zawsze jakoś sobie poradzimy, więc wyjazd będzie tylko nowym wyzwaniem, z którym trzeba będzie się zmierzyć.
Teraz przeżyłam tu ostatnie święta. Nie wiem, czy w przyszłym roku uda nam się zawitać do Polski w okresie świątecznym. Raczej nastawiam się, że będzie to niemożliwe, bo początki tam będą trudne i taka sytuacja może trwać dość długo. Dlatego te święta były magiczne. Dzieci od lat marzyły o prawdziwej choince. Zdecydowaliśmy się na taką w tym roku. Dodatkowo, poza lampkami przygotowałyśmy z dziewczynami własnoręcznie zrobione ozdoby, jak suszone plastry pomarańczy i jabłek, papierowe gwiazdy i kwiaty, czy drewniane, obsypane brokatem figurki. No i oczywiście znalazły się tam własnego wyrobu, dekorowane przez dzieci pierniki.
W tym rok nie rozdzielaliśmy świąt na moją część rodziny i męża. W tym roku zgarnęliśmy wszystkich do siebie. Każdy przygotował jakieś potrawy, aby rozłożyć obowiązki i mieć jak najwięcej czasu, który możemy sobie poświęcić.
Mój brat zaofiarował się, że on kupi wszystkim prezenty i przygotował na to sporą gotówkę, dzięki czemu dzieci po raz pierwszy w życiu dostały naprawdę wymarzone prezenty, na które "Gwiazdor" nigdy w poprzednich latach nie mógł sobie pozwolić.
Wspaniali przyjaciele z pracy zaoferowali się, że zrobią zrzutę na słodycze pod choinkę dla naszych dzieci, by odciążyć nasz budżet w te święta. Kiedy tak podsumowuję wszystko co wiąże się z wyjazdem, przypominam sobie o moich jeszcze całkiem świeżych słowach, że nie potrafiłabym wyprowadzić się choćby z Poznania. Tu mam rodzinę, wspaniałych przyjaciół i wspomnienia z całego życia, które nie zawsze były takie jakbym chciała, ale z każdego doświadczenia wyciągnęłam coś na przyszłość. Tu są moje korzenie, które bardzo ciężko wyrwać. Tam będzie brakowało mi wsparcia rodziny, będę czuła się samotna i tak naprawdę zdana tylko na siebie oraz męża. Boję się też, jak dzieci zniosą przeprowadzkę, ale jestem pełna wiary, że wszystko się uda. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby taka zmiana nie skończyła się traumą jak w moim przypadku. W końcu przeprowadzamy się przede wszystkim dla dzieci.
----------------
*Saskia rocznik 1988. Pracuje w jednym z punktów ksero w Poznaniu. Jest matką trójki dzieci, obecnie w ciąży z czwartym. W tym roku pierwszy raz była na Przystanku Woodstock, tak jej się spodobało, że postanowiła zorganizować zlot fanów tej imprezy w Poznaniu. Tam ją poznaliśmy i opowiedziała nam smutną historię swojego życia. Odkąd podjęła decyzję o opuszczeniu Polski, zaczęła rozmyślać nad prowadzeniem bloga. O tym co myśli i przeżywa możecie przeczytać tu http://matka-polka-na-obczyznie.blog.pl/ .
Przeczytaj poprzedni artykuł!
OSTATNIE ŚWIĘTA W POLSCE (część I)
