JEST JESZCZE WIELE W ŻYCIU DO ZROBIENIA!
W piątek, gościem Spotkań Podróżniczych „W drogę”, będzie Piotr Smurawa. Udało nam się porozmawiać ze zdobywcą Ama Dablam (6856 m. n. p. m.). Zdradził, jak wygląda najniebezpieczniejsze lotnisko na świecie, a także po co wzywał helikopter ratunkowy i jakie bóstwa wspierały jego podróż.
Marek Mikulski: Dlaczego wybrał Pan himalajski szczyt Ama Dablam jako cel swojej podróży?
Piotr Smurawa*: Z tego względu, iż to najpiękniejsza góra świata a do tego, najtrudniejsza na jaką miałem szanse wejść.
Mówiąc o możliwościach. Natrafił Pan na pewne problemy jeszcze przed wyprawą.
Nie były to jakieś wielkie problemy. Dotyczyły braku pieniędzy i wysłania sprzętu do Kathmandu. Moi znajomi namówili mnie bym postarał się uzyskać część potrzebnej mi sumy za pomocą portalu polakpotrafi. Dzięki przychylności wielu osób udało się zebrać brakujące pieniądze. Wysyłkę sprzętu wsparł i ułatwił sponsor.
Ile kosztuje podróż na Ama Dablam?
Gdyby policzyć bilety lotnicze, wszystkie opłaty na miejscu (wyprawa była całkowicie legalna i zarejestrowana w Ministerstwie Sportu w Nepalu), koszty transportu, wyżywienia, sprzęt, który trzeba dokupić, mieszkanie przez dwa tygodnie w Kathmandu, wycieczkę do Pokhary, rafting, to sięgają one dwudziestu tysięcy złotych.
Słyszałem, że samolot, którym leciał Pan do Lukli nie doleciał.
Takie wydarzenia zawsze dodają smaczku wyprawom. Mieliśmy wylądować, jak wieść gminna niesie, na najniebezpieczniejszym lotnisku na świecie. Czyli właśnie w Lukli. Trudność lądowiska polega na tym, że samoloty lądują na pasie ustawionym pod górkę. A w dodatku ten pas kończy się ścianą skalną. Z kolei startują z górki, a koniec jest nad urwiskiem. Tam mieliśmy lądować ale w trakcie lotu, samolot nagle zaczął podchodzić do lądowania. I wylądowaliśmy na jakimś trawiastym pastwisku. Pilot powiedział, że w Lukli panują złe warunki, za nisko chmury, deszcz. Dlatego przeczekamy to wszystko na tej oto łączce. Więc na tą chwilę, w moim rankingu najniebezpieczniejszym lądowiskiem wcale nie jest Lukla, tylko raczej ta łąka (śmiech).
Podobno w swojej podróży natknął się Pan na tybetańskich mnichów?
Miałem właściwie dwa spotkania. Pierwsze, przy klasztorze w Tengboche. Miałem okazję przyjrzenia się ich codziennemu życiu. Niestety, nie udało się wejść do głównej Sali modlitewnej w tym dniu, gdy robiłem przerwę, akurat była zamknięta. Mnisi po za życiem duchowym spędzają dzień bardzo prozaicznie. Malują mantry na kamieniu przed klasztorem, wspólnie sprzątają. Ciekawie było się temu przyglądać.
Natomiast drugie, o wiele bliższe spotkanie, było z pewnym lamą. Poszliśmy do niego z prośbą o pobłogosławienie naszej wyprawy. Jest taki zwyczaj w Himalajach, że gdy wyrusza się na wysoki szczyt, prosi się lamę o wstawiennictwo u Buddy aby wyprawa szczęśliwie się zakończyła. Zostaliśmy pobłogosławieni, lama zawiązał każdemu z nas czerwony sznureczek na szyi. Miało to gwarantować szczęście. Później siedzieliśmy z nim pijąc przepyszną herbatę i odmawialiśmy modlitwy. To był bardzo cierpliwy lama, gdyż za punkt honoru postawił sobie nauczenie nas chociaż części tych mantr. Kiedy opanowaliśmy płynnie mantrę OM MA NI PAD ME HUNG pozwolił nam odejść. Jak widać zadziałało, bo wszyscy szczęśliwie wrócili.
Co się wydarzyło, że wezwaliście śmigłowiec ratunkowy?
Spotkaliśmy w Chukung grupę wspinaczy. Okazało się, że jedna z dziewczyn w tamtej ekipie jest w bardzo złym stanie. Dowiedziałem się, że miała wypadek kiedy schodzili z Island Peak, jest trochę potłuczona i źle wygląda. Mam pewne doświadczenie w udzielaniu pierwszej pomocy więc ją zbadałem. Nie miała wstrząśnienia mózgu ale była jeszcze w szoku i coś nie grało z oddechem. To nie wyglądało za dobrze. Dziewczyna się uparła, że nie chce wzywać pomocy. Nawet w pewnym momencie chciała wyruszać na Ama Dablam. Jej znajomi dowiedzieli się, że jestem psychologiem. Poprosili o interwencję, widzieli, że ich koleżanka nie potrafi realnie ocenić sytuacji. Wiele godzin zajęło mi przekonanie jej i znajomych do wezwania helikoptera ratunkowego. Kilka tygodni później, dostałem informację od niej, że moja diagnoza była słuszna, gdyż miała przebitą opłucną i połamane żebra.
Czyli właściwie uratował jej Pan życie.
Bardzo możliwe. Trafiła do szpitala w ostatniej chwili. Gdyby zwlekała jeszcze dobę na wysokości trzech tysięcy metrów nad poziomem morza, to lekarze mogliby nie zdążyć jej uratować.
W zdobyciu takiego szczytu ważniejszy jest cel czy droga do niego?
Może to zabrzmi populistycznie, ale ważniejsza jest droga. Ja rozmawiając z takim zaprzyjaźnionym Lhakpą, gdy odpoczywaliśmy w obozie drugim przed wejściem na szczyt, powiedziałem „To już nie jest ważne czy dojdę na szczyt, czy nie. Samo dojście tutaj było dla mnie wielką przygodą i ogromnym doświadczeniem wspinaczkowym. Mi już wystarczy. A jeśli wejdziemy na szczyt to będzie ekstra”. Dla mnie ważniejsze było wszystko, co wydarzyło się przed zdobyciem szczytu. Bardzo się ucieszyłem, bo on mnie doskonale rozumiał. Mimo swojego młodego wieku (dwadzieścia cztery lata) ten chłopak ma już za sobą pięć wypraw na Everest i inne wysokie szczyty. Oczywiście, liczy się dla niego zdobycie szczytu, choćby dlatego, że za to dostaje premie. Ale on również uważał, że są takie góry jak Ama Dablam, gdzie samo wchodzenie na nią, jest ważne i wspaniałe. Szczyt to premia za wysiłek
https://www.facebook.com/video.php?v=756642911071208&set=vb.100001765192946&type=2&theater
Jakie to uczucie patrzeć na świat ze szczytu tej góry?
(Śmiech) To przede wszystkim wielkie wzruszenie! Może nie ryczałem na szczycie, ale łzy się pojawiły. Byłem bardzo przejęty. Tego dnia na szczycie stanęliśmy tylko w czwórkę. Troje moich znajomych, dotarło tam przede mną. Gdy dołączyłem zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Oni też szybciej schodzili. A ja miałem to szczęście, że zostałem, żeby popatrzeć na Świat. Z jednej strony widziałem wszystko to co zostało poniżej. Na przykład Island Peak, którego zdobyłem kilka dni wcześniej. A teraz był taki maciupki, gdzieś tam na dole. A z drugiej strony stał Everest. Była piękna pogoda i widziałem jak wysoki jest w porównaniu do miejsca, w którym stałem. To było symboliczne. Mimo, że wchodzi się wysoko, to nigdy nie jest koniec. Jest jeszcze wiele w życiu do zrobienia.
Jakieś plany na następną podróż?
Tak.
Zdradzi nam Pan?
Na razie najbliższe plany to urlop z rodziną (śmiech). Wiadomo, rodzinne wakacje to prawdziwe wyzwanie, prawie tak, jak wyprawa na szczyt górski. Natomiast, w 2016 roku planuje zdobyć kolejną górę. Nie mogę na razie opowiadać o niej, gdyż mam pewne zobowiązania i gdy się z nich wywiążę, to będę mógł opowiadać o następnych planach.
W taki razie do zobaczenia w piątek.
Serdecznie zapraszam wszystkich na spotkanie ze mną i piękną Amą Dablam w Cafe La Ruina. Zaczynamy o godzinie 19.
----------------------
Piotr Smurawa od 25 lat związany jest z górami. Zdobył miedzy innymi takie szczyty jak: Mont Blanc 4810 m.n.p.m w Alpach, Elbrus 5640 m.n.p.m - najwyższy szczyt Kaukazu, Marmolada 3342 m.n.p.m w Dolomitach czy Gerlach 2655 m.n.p.m w Tatrach. Jest także współorganizatorem imprezy górskiej Winter Camp, założycielem i instruktorem Akademii Psa Pracującego, terapeutą oraz cukiernikiem.
https://www.facebook.com/spotkaniapodrozniczewdroge
Przeczytaj poprzedni artykuł!
CO I GDZIE W ŚRODĘ W POZNANIU?
