WALENTYNKI TYLKO Z ANIĄ RUSOWICZ
W sobotę o 18 w Centrum Kultury w Suchym Lesie rozpocznie się walentynkowy koncert jedynej polskiej wokalistki śpiewającej prawdziwy big-bit. Naszej redakcji Ania Rusowicz opowiedziała o miłości romantycznej, swej hipisowskiej duszy oraz oczywiście o big-bicie.
Marek Mikulski: Czy big-bit to tylko proste piosenki o miłości?
Ania Rusowicz: Muzyki nie wolno określać, wsadzać w jakieś szufladki. Muzyki trzeba słuchać! Ludzie chcieliby zniewolić różne gatunki muzyczne i wsadzić je w jakieś ramy ale mam nadzieję, że to się nie będzie udawało, bo jeżeli coś układamy w takie szufladki określeń, to przestajemy się rozwijać i zostajemy przy tym, do czego się przyzwyczailiśmy. Jeśli chcemy nazwać big-bit muzyką o słodkich pieśniach, popełniamy błąd. Tak nie było i nie jest. Przecież piosenki z tego gatunku niejednokrotnie opowiadają o bardzo mrocznych i trudnych rzeczach. A nadal są big-bitowe.
Na koncercie usłyszymy piosenki z pierwszej czy drugiej płyty, a może coś zupełnie nowego?
To będzie mieszanka. Na moje koncerty przychodzi różna publiczność. Jeżeli gramy koncert w klubie, jakiejś, że tak powiem fajnej norze, gdzie jest dobra energia, to gramy zwykle drugą płytę. Jest bardziej psychodeliczna, robi się bardzo niepokornie. I taki przekaz jest kierowany głównie do młodych ludzi. Natomiast, zdaję sobie sprawę, że pierwszą płytą uderzyłam w nostalgiczną nutę i na koncerty przychodzą również osoby starsze. Przypominają sobie swoją młodość. Wkładam sporo wysiłku, by nie poczuły się zaniedbane, gramy wtedy spokojniejsze kawałki takie… piosenkowe (śmiech).
Pojawi się może akcent z Panien Wyklętych?
Nie, absolutnie nie łącze tych dwóch projektów.
Szykuje Pani jakąś niespodziankę na ten wieczór? Pamiętam, że tancerki na Przystanku Woodstock zaskoczyły publiczność.
Takie rzeczy mogę wykorzystać, gdy gramy na scenach, gdzie nie musimy się ograniczać w żaden sposób. Tam na Przystanku naprawdę mogłam poszaleć. Jeśli chodzi o koncert walentynkowy, bardzo bym chciała. Ale podejrzewam, że to będzie występ raczej grzeczny.
W moim odczuciu większość Pani piosenek opowiada o miłości romantycznej, czyli nieszczęśliwej. Jak to się ma do walentynkowego nastroju?
Może to działa na zasadzie jing i jang. Mam udane życie miłosne i dlatego śpiewam o nieszczęśliwej miłości (śmiech). Druga płyta jest rzeczywiście bardziej refleksyjna, nostalgiczna. Miałam po prostu taki okres w życiu. Te piosenki odzwierciedlały mój stan duszy. Natomiast, piosenki o miłości w ogóle, dramaty, teatr od początku dziejów powstają mówiąc nam o miłości romantycznej, czyli tej nieszczęśliwej. Ten temat wciąż i chyba na zawsze pozostanie aktualny.
Identyfikuje się Pani z ideałami dzieci kwiatów, hipisów, czy jest to tylko wizerunek na potrzeby sceny?
Czuje, że mam bardzo starą duszę i być może byłam już kilka razy na tym świecie. Ale chciałaby mieć takie konkretne porównanie, jak to było w latach siedemdziesiątych. I nawet nie tu w Polsce ale w Stanach. Chciałabym poczuć ten ruch hipisowski, zobaczyć co oni robili, żeby wiedzieć, czy wpisuję się w taki ich klimat życia codziennego. Na razie wydaje mi się, że tak. Na swój sposób żyję jak oni i wyznaje takie wartości. Mam nadzieję, że to nie wychodzi tylko w muzyce a bardziej wynika ze stanu umysłu. Gdyby to wszystko było tylko kreacją, publiczność wyczułaby fałsz. Prawdy w muzyce nie da się ukryć.
Przeczytaj poprzedni artykuł!
ERA NOWYCH BILETOMATÓW
