ARCHEOLOGIA PODWODNA I MARCHEWKA W CK ZAMEK
– Przede wszystkim archeologia nie zajmuje się dinozaurami. To powtarzamy zawsze wszystkim dzieciom. Zajmujemy się tym, czym w przeszłości zajmował się człowiek i próbujemy odtworzyć procesy z przeszłości – tym zdaniem rozpoczęła się prezentacja podwodnej archeolog.
Co łączy marchewkę, archeologię podwodną i Centrum Kultury Zamek. To „Geek Girls Carrots” bo o spotkaniu w ramach tego projektu mówimy. Jest to społeczność kobiet kochających nowoczesne technologie. – To spotkania skierowane do kobiet chcących pracować w branży IT i w innych zwykle kojarzonych z zajęciami dla mężczyzn – podpowiedziała jedna z organizatorek spotkania GGC w Poznaniu, Marta Dekiert.
Te spotkania to nie tylko prezentacje, warsztaty czy rozmowy na tematy związane daleko bądź blisko z branżą IT. To możliwość przedstawienie szerszej publiczności swoich pasji i dokonań. Dlaczego jednak w nazwie jest Marchewka? Odpowie Marta Dekiert. – Branża IT zwykle kojarzy się z pizzą, a my poszłyśmy w drugą stronę, tę bardziej zdrową, dlatego pojawiła się marchewka – zakończyła prowadząca spotkanie.
O swoich osiągnięciach opowiadały trzy osoby. Pierwszą z nich była politolog, Natalia Kopłon, to od niej dowiedzieliśmy się jak można malować na ubraniach najrozmaitsze wzory i poruszyć poprzez Stowarzyszenie Lepsze Szamotuły całą miejską społeczność. Prezentacja była krótka i treściwa, a ubrania z namalowanymi na nich wzorami otrzymali najbardziej dociekliwi pytający.
Studentka Uniwersytetu Warszawskiego, pochodząca jednak z naszego miasta, opowiadała o wszystkim co związane z nurkowaniem, szukaniem skarbów i przejrzystością wody. – Przede wszystkim archeologia nie zajmuje się dinozaurami. To powtarzamy zawsze wszystkim dzieciom. Zajmujemy się tym, czym w przeszłości zajmował się człowiek i próbujemy odtworzyć procesy z przeszłości – rozpoczęła Marta Kuśnierek. – Sporo pracy czeka na jednak na lądzie. Od łopaty do pędzelka. Po wodą jest podobnie, musimy też zrobić zdjęcie i rysunek, a mamy przecież ograniczony czas. Mamy miarę, klasyczną i ołówek, a także płytkę PCV i rysujemy. Proszę mi wierzyć, jest dużo trudniej niż na lądzie – to jednak dopiero wprowadzenie.
- Na Hańczy (czyli pod wodą) są dłubanki. To takie małe łódki wykonane z jednego kawałka drewna. One znajdują się na czterdziestu metrach. Problem w nurkowaniu jest taki, że występuje zjawisko ekstazy głębiny, jest to związane z faktem, że wzrasta stężenie azotu w krwi. Kończy się to tym, iż na każde dziesięć metrów zejścia pod wodę, nasz organizm odczuwa jakby wypił kieliszek martini. Wraz ze wzrostem głębokości, wzrasta też stężenie tego martini czyli azotu. Na czterdziestu metrach to logiczne myślenie się trochę się załamuje. Oczywiście przy większym doświadczeniu problem zanika. Ale początki bywają trudne – wstęp do opowieści zaczął trzymać w napięciu. Dalej było jeszcze ciekawiej. – Na czterdziestu metrach mieliśmy sześć minut, a trzeba było zrobić rysunek i pomiary. Nie można dotknąć dna by nie zmącić wody. Nie można się przecież zatrzymać, bo nie można niczego chwycić. Nie jest to wszystko takie proste jak na filmach. Wymaga sporo pracy i cierpliwości – zakończyła Kuśnierek.
Na Bałtyku powstaje projekt podwodnego muzeum, jednak jest problem z wrakami które nie liczą sobie jeszcze stu lat. One po prostu nie są chronione, bo nie są jeszcze zabytkami. Na szczęście na morzu nie ma jeszcze takiego zamieszania z okradaniem znajdujących się tam skarbów.
- Początki archeologii podwodnej były niezbyt oczywiste. Nurkowaliśmy nawet w jeziorze które było czerwone, zupełnie bez widoczności o olbrzymim stężeniu siarki. Tam na Mazurach trafiliśmy na łódkę, która miała około siedemdziesięciu lat. Przyda się do ćwiczeń, a znaleźliśmy ją tylko dlatego, że kolega dosłownie w nią wpadł. – To tylko jedna z krótkich anegdot. - Nurkowaliśmy nawet w jeziorach gdzie kąpały się krowy. Tam było dosłownie czarno. – Podpowiedziała Marta Kuśnierek.
Dalej były opowieści o działalności Koła Naukowego Archeologów Podwodnych, pojawiły się fotografie z Biskupina, gdzie to podczas pokazów plenerowych, nurkowie pojawiają się ze swoim kontenerem. Dzieciaki są zachwycone, że to co zwykle jest w telewizji, pojawia się na żywo. - Nie jest to byle co. Wszak w tym kontenerze jest woda z jeziora i przez mały bulaj obserwują nas dzieci - uzupełnia Kuśnierek. Archeolodzy podwodni byli w wielu miejscach naszego kraju. Wielkopolska nie jest jednak szczególnie lubianym obszarem. – W Biskupinie jesteśmy mniej nurkami, a bardziej pokazujemy na czym polega nasza praca. Z naszym kontenerem jesteśmy tam dziesięć dni, popularnością przebijają nas tylko walki wojów – dodała z uśmiechem. - W Biskupinie uczymy się także my. Pojawia się tam bowiem co roku Marynarka Wojenna ze swoim sprzętem. Wtedy i my możemy poćwiczyć bo pożyczają nam sprzęt, a mają najnowocześniejszy w kraju. – usłyszeliśmy na odchodne.
Teraz Archeolodzy wyjeżdżają na badania Bałtyku. Nie będzie to szukanie nowych wraków, tylko badanie znanych już obiektów.
Jeżeli ktoś chciałby nurkować to naprawdę warto. Studia można podjąć jedynie w Warszawie, Toruniu lub Gdańsku. Dla tych którzy nie pływają pozostaje klasyczna archeologia. Możemy wybrać: Błoto, piach, upał lub mróz.
By pozostać ścisłym. W spotkaniu uczestniczył jeszcze Krystian Koronowski. To on opowiadał jak to być „digital nomadem” i pracować podróżując. Przez 2 lata zwiedził prawie 30 krajów, spędził półtora roku w Holandii pracując dla największej globalnej organizacji pozarządowej AIESEC, oraz podróżował przez 8 miesięcy po Azji Południowo Wschodniej. Krystian Koronowski opowiadał o przygodach w Birmie i Tajlandii. Zachęcał by podjąć ryzyko i wziąć życie we własne ręce.
O kolejnych spotkaniach w ramach „Geek Girls Carrots” będziemy informować. Żadna marchewka nie ucieknie.
fot. M.Szefer
Przeczytaj poprzedni artykuł!
SKARBY UKRYTE - Z DZIENNIKA WYKOPALISKOWEGO
